Był słoneczny dzień... dla wszystkich wydawał się piękny, bo o tej porze roku zwykle tak nie jest, ale dla mnie był o to okropne. Wolę noc, to napewno. Więc postanowiłem się przejść. Nie spotkałem nikogo, nawet lidera mojego klanu. Postanowiłem więc wrócić do legowiska. Leżałem tam przez jakiś czas, aż zasnąłem.
Obudziłem się o zachodzie słońca, było ciemnawo. Czyli idealnie jak dla mnie. Taki mógłby być dzień i noc, ale kiedy po słońcu nie zostało już nic, zrobiło się ciemno. Wyszedłem z legowiska i ujrzałem księżyc, jego srebrny blask oświetlał skrawki ziemi. Wyszedłem z obozu i wziąłem głęboki wdech, zacząłem nasłuchiwać. Wtedy usłyszałem szelest. Rozejrzałem się. Z pewnością nie była to mysz. Zrobiłem pare kroków do przodu i ponownie się rozejrzałem. Wziąłem wdech i już wiedziałem, że lider wraca. Oddaliłem się od niego i ponownie zacząłem nasłuchiwać. Usłyszałem i wyczułem mysz. Spojrzałem w jej kierunku. Namierzyłem ją i skoczyłem. Wpadła prosto pod moje pazury. Przygniotłem ją swoim ciężarem. Po chwili była martwa. Wróciłem z łupem do obozu gdzie zastałem lidera.
<Vindictivestar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz